Posty

Wyświetlanie postów z luty, 2015

Jestem slow, jestem food. Jestem slow food … czyli sałatka z soczewicy i pieczonych warzyw z orzechami.

Obraz
Jeszcze w styczniu będąc na pierwszym, tegorocznym spotkaniu Lubelskiego Convivium Slow Food  w Zielonym Talerzyku w Lublinie miałam okazję wysłuchać ciekawej prelekcji p. Zofii Kijek na temat roślin strączkowych ich uprawy, właściwości i walorów smakowych.   Dlaczego warto jeść strączkowe? bo to bogate źródło białka, skrobi, witamin z grupy B, wapnia, fosforu, potasu, żelaza i magnezu bo powolne ich trawienie powoduje szybkie uczucie sytości, ułatwiają odchudzanie i dają dużo energii bo są korzystne dla leczenia chorób układu sercowo - naczyniowego, problemów trawiennych, dolegliwości dróg żółciowych, cukrzycy i otyłości.  Państwo Kijek ze swego gospodarstwa ekologicznego przywieźli na to spotkanie swoje plony, które mogliśmy jako uczestnicy Convivium nabyć po preferencyjnych cenach. Slow Food Polska, którego integralną częścią jest Convivium Lubelskiego Slow Food to międzynarodowa organizacja stojąca na straży zdrowego, regionalnego, wolnego od konserwant

Jestem slow, jestem food. Jestem slow food … czyli sałatka z soczewicy i pieczonych warzyw z orzechami.

Obraz
Jeszcze w styczniu będąc na pierwszym, tegorocznym spotkaniu Lubelskiego Convivium Slow Food  w Zielonym Talerzyku w Lublinie miałam okazję wysłuchać ciekawej prelekcji p. Zofii Kijek na temat roślin strączkowych ich uprawy, właściwości i walorów smakowych.   Dlaczego warto jeść strączkowe? bo to bogate źródło białka, skrobi, witamin z grupy B, wapnia, fosforu, potasu, żelaza i magnezu bo powolne ich trawienie powoduje szybkie uczucie sytości, ułatwiają odchudzanie i dają dużo energii bo są korzystne dla leczenia chorób układu sercowo - naczyniowego, problemów trawiennych, dolegliwości dróg żółciowych, cukrzycy i otyłości.  Państwo Kijek ze swego gospodarstwa ekologicznego przywieźli na to spotkanie swoje plony, które mogliśmy jako uczestnicy Convivium nabyć po preferencyjnych cenach. Slow Food Polska, którego integralną częścią jest Convivium Lubelskiego Slow Food to międzynarodowa organizacja stojąca na straży zdrowego, regionalnego, wolnego od konserwant

Hu hu ha nasza zima zła … czyli … zupa narciarzy

Obraz
Sezon narciarski już prawie za nami i przyznam się, że trochę mi szkoda tej zimy bo w tym roku nie miałam niestety ani razu nart przypiętych :( Lubię za to ten czas w górach kiedy czuje się już wiosnę w powietrzu, słonko na stoku przygrzewa, dnia przybywa, jest cieplutko. Narty w marcu i kwietniu to coś dla takiej amatorki białego szaleństwa jak ja. Tym razem również będą góry, ale nart w dalszym ciągu nie będzie. To wyjazd typowo relaksacyjny. Mam zamiar dużo wypoczywać, spacerować, zażywać słońca i podziwiać Pana K. jak w pięknym stylu zjeżdża na deskach.   Na początku sezonu narciarskiego miałam zamiar ugotować dla swoich narciarzy pyszną zupę – krem z marchwi, ale poniosło mnie troszeczkę i wyczarowałam dla nich prawdziwą zupę narciarzy :) Jest rozgrzewająca i sycąca. W sam raz dla kogoś kto właśnie przyszedł ze stoku, jest przemarznięty lub bardzo głodny Do przygotowania zupy narciarzy potrzebne będzie: 1/5 – 2 l wywaru warzywnego lub rosołu 3 marchewki 2 pietrusz

Jako tako … czyli … Makaron Hibachi

Obraz
Makaron Hibachi to dla mnie makaron dwóch sosów : sosu sojowego i sosu teriyaki. To one nadają mu smak, a olej sezamowy całkowicie zmienia smak tej potrawy … Ale od początku :) Jak wiecie Maja Córka Zegarmistrza czyli moja córka ma upodobania do kuchni wschodu. Kręci ją kuchnia japońska, chińska, indyjska i różne modyfikacje związane z owymi.  Przemierza bezkresne czeluście internetowych portali kulinarnych, czyta różne blogi kulinarne, ogląda programy kulinarne na wszystkich możliwych kanałach świata :), a potem przychodzi do mnie i mówi: mamuś gotujemy :) Tym razem padło na makaron zwanym Hibachi. Przepis wyszperała gdzieś w necie, przetestowała go na swoim Lubym i twierdząc, że Luby przeżył i ma się dobrze. Zachwalała ten przepis przez dobrych kilka dni, więc postanowiłyśmy w końcu go wspólnie wypróbować. Na początku zredukowałam ilość masła podanego w przepisie o połowę i chwała mi za to bo chyba mój makaron byłby daniem pływającym w maśle. Potem było już tylko lepiej. Makar

I po balu Panno Lalu … czyli popielcowe … śledzie w zalewie octowej

Obraz
… „ Gdy o północy rozdzwaniały się w kościele dzwony, milkła muzyka, gasły wszędzie światła. „Po wielu domach gospodarz na lasce wnosił wiązkę śledzi przywiązanych, obnosił wkoło zapowiadając koniec dni szalonych. Po zamożniejszych rodzinach śledzie robiono z marcepanu, przynoszono na półmisku, rozrzucając wśród dziewcząt, które myśląc, że to prawdziwe, uciekały w popłochu.” A gdy domowy zegar kończył wybijać godzinę 12, godzinę przejścia od zapustów do postu, pani domu wchodziła do jadalni z półmiskiem przykrytym pokrywą. Ucztujący obstępowali ją kołem, a gospodarz podnosił pokrywę, spod której „ulatywało ptaszę, najczęściej wróbel, mające symbolizować płochość”. Na półmisku zostawały śledzie, jajka i kubek mleka, główne potrawy maślanej kolacji zwanej podkurkiem …”.*   Tak, tak, - tak się z dawien dawna bawiono i jadano (śledzie z marcepanu, jaja, śledzie, mleko ….). Ja nie próbowałam jeszcze połączenia śledzia z jajkiem i mlekiem i pewnie długo się na taki zestaw nie pokuszę, a

Zapusty, zapusty i po zapustach … czyli … śledzik w oleju na Ostatki.

Obraz
Ten kto się nie wyszalał w karnawale ten niewiele ma czasu by nadrobić stracony czas. Dziś ostatni dzień szalonego czasu. Możemy szaleć, pląsać, jeść mięso, używać do woli, swawolić, ale pamiętajmy, że tradycyjnie  wraz z wybiciem północy nastanie czas postu. W moim rodzinnym domu ostatki nazywano potocznie „śledziem”. Skąd taka nazwa się wzięła - nie wiem??? Rodzice nie obchodzili jakoś zbyt hucznie pożegnania karnawału. Ot, może czasem ktoś z ich dobrych znajomych czasem wpadł na „karciochy”, w które przepadali grać (zazwyczaj w Kanastę - parami). Mama przygotowywała wtedy śledzie na różne sposoby. Najbardziej uwielbiałam te zwykłe w oleju z cebulką.  Takie dzisiaj właśnie chciałam Wam zaproponować jako prostą, klasyczną i można rzec staropolską przystawkę ostatkową. Śledzie te mają również powodzenie w inny wieczór … są doskonałe na Wigilię. W ogóle są świetne przez cały rok … nie chwaląc się :) Moja Mama, a teraz ja śledzie w oleju z cebulką robię tak: porcja na 1 słoik

Dwa światy, dwa budynie … czyli … deser budyniowo-owocowy

Obraz
Do przygotowania tego właśnie deseru natchnęły mnie dwa zdarzenia. Po pierwsze – otrzymałam całkiem niedawno dwa słoiczki bardzo słodkich jagódek zbieranych przez moją ulubioną i ukochaną Przyjaciółkę Serca (dziękuję Ci Kasieńko, są przepyszne), a że jagody prosto z serca Kaszeb pochodzą to korciło mnie bardzo by je jak najszybciej wypróbować. Po drugie w naszym domku zawsze problem filozoficzny mamy czy budyń czekoladowy czy waniliowy zrobić na deser. Tym razem postanowiłam nie ulegać młodszej i słabszej płci ale też nie chciałam być jakąś budyniową zołzą. Postanowiłam zrobić dwa w jednym. Aby też wszystkich zadowolić to i polewy zrobiłam dwie, zadowalając i Młodego i siebie. Młody przepada za truskawkową, a ja za jagodową. Co z tego wyszło? Sami zobaczcie ….  Potrzebne będzie: 1 l mleka 1 budyń waniliowy (ulubionej firmy) 1 budyń czekoladowy (ulubionej firmy) ½  opakowania mrożonych truskawek (u mnie porcja mrożonego musu – przygotowanego ze świeżych truskawek).